MAŁE RĄCZKI, ANDRES BARBA
Marina umiera kilka razy. Najpierw kiedy w jej wypadku giną
rodzice, drugi raz gdy dziewczynki z domu dziecka zabijają jej lalkę. Trzeci
raz kiedy zaczyna się głodzić. I później, gdy w lalkę zaczynają się razem bawić…
Nie myślcie sobie, że to zwykła historia nieszczęśliwego
dziecka. To zupełnie nowy świat i nowy wymiar języka autora, którego do tej
pory jeszcze nie znałam. Andres Barba tworzy dzieło wielowymiarowe, mroczne i wciągające.
Pokazuje nam takie oblicze dzieci, o których na co dzień zapominamy.
Wychowanki domu dziecka za sprawą nowo przybyłej Mariny
zaczynają czuć coś więcej. Jednocześnie nienawidzą nowej za to, że przypomniała
im o dojrzewaniu i kochają za to, że zaczęły czuć coś nowego. Marina zaburza
ich sielankowy, dziecięcy świat beztroskiej zabawy i przypomina o drzemiącej
pod skórą seksualności. Niepokój, pożądanie, fascynacja ale też brutalność i
przemoc wkraczają w świat dziewcząt. Sama Marina staje się jednocześnie ich
liderką w nocy, zaś ofiarą za dnia. Wyrafinowana zabawa, jaką urządzają sobie
po zmroku, przybiera coraz gwałtowniejszy wymiar.
Czegoś takiego jeszcze nie czytałam. Nie umiem porównać tej
książki do żadnej innej, z niczym mi się nie kojarzy, to dla mnie nowość. Bardzo
dobra nowość. Świat tworzony przez Barba to gąszcz metafor, to język, który
zabija rzeczywistość w jednym zdaniu, to przerażający podmiot zbiorowy w
drugiej części książki, to mrok i burza uczuć dziecka.
Nie da się o tej książce nie myśleć i na pewno obrazy zostają
w głowie. Mam takie odczucie że Barba mnie delikatnie dotknął, w tym sensie, że
dotknął tego co rzeczywiście przeżywa się jako mała dziewczynka. Oczywiście nie
na taką skalę, ale jednak jest w dzieciach i to drugie oblicze: lekko okrutne,
miotające się w emocjach, napastliwe i gwałtowne.
Na pewno chcę przeczytać więcej takiej prozy, posłuchać tego
języka i przyjrzeć się obrazom. Zatem już nie długi recenzja Świetlistej republiki.
Komentarze